Między Pragą a Schwarzwaldem - część 1. Zamek Karlstejn, niemiecka gościnność i steki ze strusia

Warto czasem zostawić miejsce na improwizację

Wyruszając na naszą Wielką Wyprawę mieliśmy dobrze zaplanowany pierwszy tydzień. Byliśmy dogadani z Couchsurferami co do noclegów we Wrocławiu i Pradze, w Wałbrzychu czekała na nas mama naszych sąsiadów. Nie planowaliśmy w 100% co dokładnie zobaczymy czy zwiedzimy danego dnia, ale wiedzieliśmy mniej więcej gdzie będziemy oraz dokąd trzeba dotrzeć na nocleg. Wiedzieliśmy też, że z Pragi będziemy się kierować w stronę Schwarzwaldu, gdzie chcieliśmy dotrzeć w 2 lub 3 dni (tak, żeby zobaczyć jeszcze coś po drodze, a dziennie jechać nie dłużej niż 300 km). Problemem był jednak fakt, że wszystkie nasze wcześniejsze zapytania na Couchsurfingu na te 2-3 dni nie wypaliły... Stwierdziliśmy jednak, że takie braki w planowaniu to nie powód żeby anulować wyjazd, a w razie czego znajdziemy jakieś pole namiotowe albo hostel.

Wstępnie zakładaliśmy, że pierwszego dnia z Pragi dotrzemy w okolice Ratyzbony, a drugiego zatrzymamy się gdzieś między Monachium a Jeziorem Bodeńskim. W ostatni wieczór w Pradze włączyliśmy komputer i po raz kolejny otworzyliśmy stronę Couchsurfing.org. Bez większych nadziei wysłaliśmy prośbę do dwóch rodzin - jednej w Ratyzbonie, drugiej (polsko-niemieckiej) w okolicach Leutkirch im Algau. Szczerze mówiąc, nie łudziliśmy się za bardzo że się uda - prośba na ostatnią chwilę, pięcioro podróżujących, weekend po Bożym Ciele sprzyjający wyjazdom. Możecie sobie więc wyobrazić nasze zaskoczenie, gdy 5 minut później dostaliśmy wiadomość od rodziny z Ratyzbony - zapraszali nas do siebie. Szczena opadła nam jeszcze bardziej, gdy po kolejnych 5 minutach rodzina Katrin i Piotra z Leutkirch również zaakceptowała naszą prośbę! Co więcej, zapraszali nas do siebie na dłużej niż jedną noc, bo chcieli nas lepiej poznać i pokazać nam swoje okolice! 

Okazało się, że zamiast kłopotu z noclegiem mamy kłopot bogactwa - i musimy wybierać. Po krótkiej naradzie, zachęceni entuzjazmem Katrin zdecydowaliśmy nie zatrzymywać się na noc w Ratyzbonie i jechać na noc do Leutkirch im Allgau, a więc sporo za Monachium. Oznaczało to, że mamy przed sobą ponad 500 km jazdy, a po drodze chcieliśmy zobaczyć jeszcze zamek Karlstejn i dwa ciekawie zapowiadające się miejsca w okolicach Ratyzbony.
Panorama doliny Dunaju koło Ratyzbony
Panorama doliny Dunaju koło Ratyzbony

 17 czerwca 2017. 7-my dzień wyprawy

Ostatniego poranka w Pradze budzimy się wcześnie rano. Szybko zjadamy śniadanie, przygotowujemy bułki i herbatę do termosu na drogę. Już po raz trzeci zwijamy maty i śpiwory oraz pakujemy manatki. Całe szczęście opracowaliśmy dobry system i do kolejnych Couchsurferów zabieramy jedynie część naszych ubrań - reszta zostaje w wielkiej walizie w samochodzie, czekając na swoją kolej. Nasi gospodarze też już wstali, dziękujemy im serdecznie za gościnność, zapraszamy do Krakowa, a na odchodne w ramach drobnego podziękowania zostawiamy Mieszankę Krakowską i zestaw mini-przewodników wydany przez Wydział Promocji i Turystyki krakowskiego urzędu miasta. 

Polub nas na Facebooku, aby nie przegapić kolejnych wpisów!

Karlstejn - strażnica królewskich skarbów

Wsiadamy do samochodu i ruszamy kierując się na południowy zachód. Po około 40 minutach docieramy na parking w miejscowości Karlstejn, która leży u stóp średniowiecznej warowni o tej samej nazwie. Z parkingu nie sposób nie trafić do zamku - prowadzi do niego jedyna, długa na 1.5 km brukowana droga, wzdłuż której rozciągają się liczne restauracje i sklepiki z pamiątkami. Choć tego typu sklepiki w przypadku podróży z dziećmi zawsze wiążą się z niebezpieczeństwem uszczuplenia zawartości portfela, udaje nam się poprzestać na tradycyjnej pocztówce i magnesie na lodówkę.

Zamek Karlstejn
Karlstejn góruje nad miastem i otoczony jest gęstymi lasami

A to Karlstejn i cała Rodzina M.
Dziedziniec zamkowy z bogato zdobionymi ścianami


Po około 25 minutach marszu docieramy do zamku. Imponujący, pięknie zachowany zamek położony jest na wzgórzu i ze wszystkich stron otoczony jest gęstymi lasami. Został zbudowany w 1348 roku na polecenie Karola IV (tego samego, który rozkazał zbudować Mur Głodowy i którego imię nosi słynny Most Karola w Pradze) i przez kilka wieków zabezpieczał królewskie skarby oraz relikwie Krzyża Świętego. Obecnie w zamku oprócz imponującej architektury i pięknych widoków podziwiać można unikalne 14-to wieczne dekoracje ścienne, zestaw 129 obrazów w kaplicy Krzyża Świętego czy replikę królewskiej korony. Bilety wstępu na zamek są jednak dość drogie - bilet dla dorosłego na podstawowe zwiedzanie zamku, które nie obejmuje kaplicy kosztuje 330 CZK (około 50 złotych), dzieci do 6 roku życia wchodzą bezpłatnie. Bilet na pełne zwiedzanie kosztuje jednak już 880 CZK (około 150 złotych)! Jako, że nie jesteśmy miłośnikami zwiedzania wnętrz nie decydujemy się na zakup biletów i spacerujemy jedynie po dziedzińcu i podziwiamy widoki z zamkowych murów. 

Ludzie są dobrzy - Himallaya Nepal Park

Z Karlstejn ruszamy już w kierunku granicy z Niemcami. Ponownie unikamy płatnych autostrad i suniemy spokojnie przez czeskie miasteczka i lasy. Przed 15-tą docieramy do Wiesent, małej miejscowości 30 km przed Ratyzboną, gdzie zatrzymujemy się przy parku nepalskim (Nepal Himallaya Park). Miejsce to przykuło naszą uwagę, gdy przed wyjazdem przeglądaliśmy mapy Google - znajduje się w nim Nepal Himalaya Pavillon, budynek wzorowany na buddyjskich świątyniach. Pomyśleliśmy, że fajnie byłoby się zatrzymać tam na godzinę lub dwie i zobaczyć na własne oczy coś tak odmiennego od tego co znamy.


Wysiedliśmy z samochodu, podeszliśmy do wejścia do parku i ku naszemu zaskoczeniu okazało się, że park nie jest otwarty, a wstęp możliwy jest po uiszczeniu niemałej opłaty. Patrzyliśmy na niemieckojęzyczną tablicę i upewnialiśmy się czy dobrze rozumiemy. Bilet dla dorosłego to koszt 10 euro, dla dziecka - 2 euro. Szybka kalkulacja, przeliczenie na złotówki i wychodzi że za wstęp musimy zapłacić kwotę rzędu 100 złotych. W tej samej chwili starszy Niemiec sprzedający bilety zapytał czy wchodzimy. Spojrzeliśmy po sobie, pokręciliśmy głowami i z niewyraźnymi uśmiechami odpowiedzieliśmy "Danke, zu teuer fur uns". Zrobiliśmy w tył zwrot i ruszyliśmy w stronę samochodu. 

Zapinaliśmy już dzieciom pasy, gdy ten sam Niemiec podszedł do nas i zaczął coś mówić. 

- Skąd jesteście, z Czech?
- Nie - z Polski - odpowiedzieliśmy.
- A, z Polski. A z jakiego miasta? - dociekał nasz rozmówca
- Z Krakowa. Zna Pan, był Pan może w Krakowie?
- Tak, tak, Kraków to piękne miasto. - odpowiedział i z uśmiechem wskazał na małą, zamkniętą na kłódkę furtkę tuż koło naszego samochodu - Chodźcie, wpuszczę Was bocznym wejściem. Miłego zwiedzania!

Nie wierzyliśmy własnym uszom, ale życzliwy Niemiec ruszył w stronę furtki, wyciągnął pęk kluczy i skinął na nas zapraszająco. Nie kazaliśmy długo na siebie czekać, a wdzięcznym "Danke schon" nie było końca. 

Nepal Himalaya Pavilon
Odrobina Nepalu we wschodnioniemieckim Wiesent

Park okazał się całkiem ciekawy. Urządzony ze smakiem, czerpiący garściami z azjatyckiej kultury. Na każdym kroku można było spotkać rozmaite rzeźby czy przedmioty nawiązujące do tradycji buddyjskich i hinduistycznych. Centralnym punktem parku jest Nepal Himallaya Pavillon - drewniana budowla będąca skrzyżowaniem buddyjskiej stupy i hinduskiej świątyni powstała w Nepalu na wystawę Expo 2000, która odbyła się w Hanoverze. Pawilon nie jest budowlą religijną, ani promującą którąkolwiek z religii, natomiast ma zachęcać do szukania wspólnego rozwiązania pomimo różnic. W trakcie Expo, pawilon został odwiedzony przez 3.5 miliona ludzi ze 178 krajów! Po wystawie został rozebrany i zrekonstruowany właśnie w tym parku. Pawilon wykonany jest z twardego drewna drzewa sal, które jest trudne w obróbce, ale też bardzo trwałe i wytrzymałe.  Elementy pawilonu są bardzo bogato zdobione w rozmaite rzeźby, nad którymi przez 3 lata pracowało 800 nepalskich rodzin. Musimy przyznać - robi to ogromne wrażenie.

Nepal Himalaya Park w Wiesent
Pokój, harmonia i posągi Buddy :-)

W parku oprócz pawilonu nepalskiego podziwiamy piękne kwiaty i rozmaite rośliny typowe dla Nepalu, Chin i obszaru Himalajów. Nie jesteśmy jedynymi zwiedzającymi - w parku jest spora grupa niemieckich emerytów, wśród których nasze dzieci wzbudzają ogromny entuzjazm. Po około godzinnym zwiedzaniu wychodzimy tym samym bocznym wejściem i ruszamy w dalszą drogę.

Walhalla - niemiecki panteon z widokiem na dolinę Dunaju

Walhalla
Partenon? W Niemczech?! Nie, to Walhalla!

Po niecałych 15 minutach jazdy doliną Dunaju nasz wzrok przykuwa olbrzymia budowla z białego marmuru, kojarząca się z antycznymi świątyniami greckimi. Położona wysoko na wzgórzu, góruje wyraźnie nad okolicą. Walhalla - bo tak nazywa się to miejsce - została wybudowana w pierwszej połowie XIX wieku jako jedno z najważniejszych niemieckich miejsc pamięci na polecenie bawarskiego króla Ludwiga I. Architektonicznie jest rzeczywiście wzorowana na ateńskim Partenonie, a podobieństwo jest uderzające. Ogromne kolumny okalające budowlę robią na nas wielkie wrażenie, podobnie zresztą jak widok sprzed wejścia - piękna, rozległa panorama doliny Dunaju, z majaczącymi zabudowaniami Ratyzbony. Zaglądamy też do środka, gdzie obejrzeć można popiersia wielkich Niemców - nie decydujemy się jednak na szczegółowe zwiedzanie. Zdecydowanie bardziej urzeka nas sama budowla i widoki sprzed niej niż perspektywa zapoznania się z przeszło setką popiersi.


Walhalla i dolina Dunaju
Imponujące kolumny, piękny widok na dolinę Dunaju i setki marmurowych schodów

U Piotra i Katrin

Pod Walhallą spędzamy niecałą godzinę i ruszamy w dalszą drogę. Omijamy Ratyzbonę i kierujemy się na Monachium i Memmingen. Po drodze mijamy olbrzymie farmy słoneczne, uprawy chmielu i winnice. Kawałek za Memmingen zjeżdżamy z autostrady i poruszamy się lokalnymi drogami wśród pól uprawnych i wsi z pięknie malowanymi budynkami. Zapowiadaliśmy się naszym Couchsurferom na godzinę 19, jednak podróż trochę się przeciąga i docieramy do nich dopiero po 20. Okazuje się, że Katrin i Piotr czekają na nas w ogródku z grzejącymi się na grillu kiełbaskami oraz stekami ze strusia! Znów jesteśmy absolutnie zszokowani gościnnością i życzliwością która nas spotyka, a to dopiero początek :-)

Po pysznej kolacji nasi gospodarze prowadzą nas do swojego ponad stuletniego, pięknie odnowionego domu. Dostajemy duży pokój na poddaszu, w którym wszyscy z łatwością się mieścimy i zmęczeni długim dniem i podróżą - szybko zasypiamy.

Couchsurfing w stuletnim domu
Couchsurfing w stuletnim domu na niemieckiej wsi

Wielka Wyprawa 2017

Ten wpis jest kolejną opowieścią z cyklu "Wielka Wyprawa", opowiadającego o naszej 25-dniowej podróży po Europie z trójką małych dzieci, którą zrealizowaliśmy w czerwcu i lipcu 2017 roku. 
W kolejnych artykułach opowiadamy Wam o naszych przeżyciach, pokazujemy piękne miejsca które odwiedziliśmy i dzielimy się anegdotami o niesamowitej ludzkiej życzliwości, której w trakcie podróży doświadczyliśmy - zarówno od zupełnie przypadkowych ludzi spotkanych po drodze, jak i przede wszystkim od Couchsurferów, dzięki którym ta podróż stała się możliwa (i dzięki którym przez 25 dni mieliśmy dach nad głową).

A oto wszystkie wpisy z cyklu Wielka Wyprawa:

1. Dzień 1 i 2: Szukając krasnoludków we Wrocławiu
2. Dzień 3: Szczeliniec Wielki
3. Dzień 4: Opowieści ze Skalnego Miasta w Adrspachu oraz wałbrzyskie Palmiarnia i Książ
4. Dzień 5: Zoo w Pradze
5. Dzień 6 i 7: Praga z trójką dzieci
6. Dzień 8: Między Pragą, a Schwarzwaldem - część 1. Karlstejn, Walhalla i steki ze strusia
7. Dzień 9 i 10: Między Pragą, a Schwarzwaldem - część 2. Niemieckie przysmaki, miasto-wyspa Lindau nad jeziorem Bodeńskim i Góra Małp
8. Dni 11-16: Tydzień w Schwarzwaldzie i okolicach
9. Dzień 17: Bajkowy Neuschwanstein i wędrówka po Tegelbergu
10. Dzień 18 i 19: Najpiękniejsze miejsca w Austrii: Salzburg i Halstatt

Jeśli podobają się Wam nasze artykuły, zapraszamy do komentowania i udostępnienia ich swoim znajomym - może w ten sposób zainspirujemy kogoś do mniejszych lub większych podróży, które są możliwe również z małymi dziećmi :-)

Komentarze