Między Pragą, a Schwarzwaldem - część 2. Niemieckie przysmaki, miasto-wyspa Lindau nad Jeziorem Bodeńskim i Góra Małp
Latarnia i Bawarski Lew strzegą wejścia do portu w Lindau nad Jeziorem Bodeńskim |
18 czerwca 2017. 8-my dzień wyprawy
Ci z Was, którzy czytali już nasz poprzedni wpis wiedzą, że kolejnym naszym przystankiem po czeskiej Pradze okazał się piękny, stuletni dom polsko-niemieckiej rodziny Piotra i Katrin w niemieckiej wiosce niedaleko Leutkirch im Allgau. Naszą znajomość rozpoczęliśmy od grilla, na którym Piotr przyrządził między innymi steki z mięsem strusi z pobliskiej hodowli! Nie jesteśmy może jakimiś wielkimi znawcami, gdyż zazwyczaj grillowanie oznacza dla nas po prostu kiełbasę, ewentualnie jakąś karkówkę – natomiast steki ze strusia były FE-NO-ME-NAL-NE! My więc delektowaliśmy się przysmakami i rozmową, a dzieci bawiły się pod domem wspólnie z dziećmi naszych gospodarzy. Jednym słowem - sielanka :-)
Równie sielankowo było na drugi dzień rano. Budzimy się przy dobiegającym zza okien dźwięku pobrzękujących metalowych dzwonków – to stado krów pasie się na polu naprzeciwko. Po zejściu do kuchni Piotr wita nas świeżymi drożdżówkami, które zjadamy rozkoszując się panoramą Alp Bawarskich i Algawskich, która rozciąga się na horyzoncie. Podpytujemy Piotra o jakieś ciekawe miejsca w okolicy – po ponad 500 km przejechanych poprzedniego dnia wolimy dziś odpocząć od jazdy. Okazuje się, że ciekawych miejsc jest tu sporo – miasteczko Leutkirch z piękną starówką czy zamki Zeil i Kronnburg. Gdy jednak Piotr proponuje nam wspólną wycieczkę do skansenu – muzeum szwabskiej farmy (Schwäbisches Bauernhofmuseum), a następnie na basen w Leutkirch – nie zastanawiamy się ani chwili :-)
Schwäbisches Bauernhofmuseum położone jest w Illerbeuren, jakieś 10 kilometrów od domu naszych gospodarzy. Docieramy tam więc bardzo szybko, po drodze jednak naszą uwagę przykuwają wysokie drewniane pale, przystrojone kwiatami i kolorowymi wstążkami, które ustawione są w centralnym punkcie każdej mijanej miejscowości. Po dotarciu na miejsce pytamy o nie Piotra.
Schwäbisches Bauernhofmuseum położone jest w Illerbeuren, jakieś 10 kilometrów od domu naszych gospodarzy. Docieramy tam więc bardzo szybko, po drodze jednak naszą uwagę przykuwają wysokie drewniane pale, przystrojone kwiatami i kolorowymi wstążkami, które ustawione są w centralnym punkcie każdej mijanej miejscowości. Po dotarciu na miejsce pytamy o nie Piotra.
- A, to Maibaum – drzewka majowe! Co roku na majówkę jest wielkie święto, w trakcie którego takie „drzewko” jest przystrajane, a następnie uroczyście stawiane przed kościołem lub na głównym placu w danej miejscowości. Co więcej, sąsiadujące miejscowości rywalizują o to, czyje drzewko jest wyższe i piękniej ustrojone. Najwyższe sięgają nawet 30 metrów. Ot, taka bawarska tradycja.
Piękne bawarskie budynki w skansenie Schwäbisches Bauernhofmuseum w Illerbeuer |
Wchodzimy na teren skansenu i Piotr udaje się do kasy po bilety. Oprócz wejściówek wypożycza też drewniany mini-wóz drabiniasty na kółkach, który od tej pory stanowi środek lokomocji dla dzieci. Krzysiek zmienia się z Piotrem w roli konia pociągowego, momentami też Kacper i Jakob próbują swoich sił.
Sam skansen podzielony jest na kilka części. Jedna z nich to oryginalna bawarska wioska z dziewiętnastoma zabytkowymi budynkami (w pełni umeblowane domki, zagrody, jest też piękna kaplica). W drugiej części, w nieco nowszych budynkach gospodarczych prezentowana jest technika rolnicza stosowana na terenach Szwabii – dowiadujemy się ile siana trzeba było osuszyć i zmagazynować na zimę oraz poznajemy proces przetwórstwa mleka. Docieramy też do wystawy z maszynami rolniczymi, wśród których prawdziwą furorę robią traktory. Kilkanaście okazów wzbudza wielki entuzjazm u dzieci, dla których kilka chwil za kierownicą takiego traktora staje się największą atrakcją całej wycieczki.
W międzyczasie znajdujemy dogodne miejsce na piknik i posilamy się smakołykami z piknikowego kosza przyniesionego przez Piotra. To tu odkrywamy Apfelschorle – połączenie soku jabłkowego i gazowanej wody mineralnej, który szczególnie Krzyśkowi przypada do gustu (swoją drogą, to Krzysiek ma pewną słabość do zagranicznych napojów – po pobycie w Szwajcarii przed 9 laty nieustannie tęskni za charakterystyczną dla tego kraju Rivellą). Na koniec naszego zwiedzania muzeum-skansenu docieramy do drewnianej kręgielni na świeżym powietrzu. Zbudowana w 1920 roku, mimo upływu lat w dalszym ciągu ma się dobrze, więc próbujemy swoich sił i urządzamy mały turniej.
Po wizycie w skansenie wracamy do domu, o czym pewnie nie wspominalibyśmy gdyby nie spaetzle (czytaj szpecle :-) ). A cóż to takiego, zapytacie. Otóż są to takie małe kluseczki jajeczne, przypominające trochę nasze lane ciasto (tylko nieco twardsze), które są potrawą charakterystyczną dla południowych Niemiec i Tyrolu. Podaje się je albo z różnymi dodatkami czy sosami, albo – jak to było w naszym przypadku – zamiast ziemniaków czy kaszy do drugiego dania. Wszystkim nam bez wyjątku spaetzle przypadło do gustu, więc jeśli kiedyś będziecie mieli okazję spróbować – serdecznie polecamy. Po obiedzie natomiast pojechaliśmy na miejski basen w Leutkirch, który – ciekawostka – położony jest tuż nad jeziorem. Sąsiadujące z basenem jezioro jest zresztą integralną częścią terenów rekreacyjnych, a co więcej – na fragmencie jeziora wytyczono tory pływackie. Wody jeziora zasilane są przez strumienie spływające z pobliskich bagien, przez co mają dość nietypowy, brunatny kolor. Nie przeszkadza to jednak w pływaniu :-)
Wodne szaleństwo na basenie Freibad Stadtweiher w Leutkirch im Allgau |
19 czerwca 2017. 9 dzień wyprawy.
Kolejnego dnia rano żegnamy się z naszymi gospodarzami, wymieniamy z Piotrem złotówki na euro (klasyczny win-win, Piotr niedługo wybiera się do Polski i będzie potrzebował, a my musimy wymienić złotówki na Euro, co nie jest takie proste – okazuje się, że w Niemczech praktycznie nie istnieją kantory i jedyną opcją jest wizyta w jakimś większym oddziale banku). Ostatni rzut oka na piękną panoramę Alp, zapakowanie dzieci i bagaży do Citroena i ruszamy na południowy zachód.
Nieco godzinę później naszym oczom ukazuje się niebieska tafla Jeziora Bodeńskiego – trzeciego co do wielkości jeziora w Europie – wraz z rysującymi się po drugiej stronie szczytami austriackich i szwajcarskich Alp. Zatrzymujemy samochód na parkingu nieopodal jeziora i idziemy pospacerować po mieście na wyspie – Lindau. Nad głowami co i rusz przelatuje nam biały sterowiec Zeppelina, który stanowi jedną z głównych atrakcji okolicy. Sami chętnie wybralibyśmy się na taki lot widokowy sterowcem, ale przed wyjazdem sprawdziliśmy ceny biletów i wiemy, że to dla nas za wysokie progi. Sterowce startują w pobliskim Friedrichschafen i do wyboru są 4 trasy. Większość lotów trwa 60 minut, a koszt jednego biletu to – bagatela – 455 euro! Ewentualny koszt biletów byłby zdecydowanie większy niż całkowity budżet naszego wyjazdu, więc pogodzeni z losem postanawiamy podziwiać okolicę z poziomu ziemi. Z parkingu przechodzimy przez most i już znajdujemy się na wyspie Lindau.
Wąskie uliczki Lindau i dawna wieża obronna Mangturm |
Pierwsze ślady osadnictwa w Lindau datowane są na I wiek naszej ery, a na wyspie już w IX wieku istniał klasztor i wioska rybacka. W kolejnych wiekach miasto stanowiło ważny punkt handlowy, w związku z czym prężnie się rozwijało. Spacerując po wąskich, brukowanych uliczkach wśród wysokich, pięknie malowanych kamienic można odczuć historyczny charakter miasta. Jako że wyspa nie jest zbyt duża postanawiamy przejść przez historyczne centrum w kierunku portu, a następnie obejść wyspę wzdłuż brzegu dookoła. Po drodze mijamy fontannę Neptuna, kościół św. Stefana, docieramy tez pod Stary Ratusz z imponująco ozdobioną fasadą. Spod ratusza prosta droga prowadzi nas do portu, gdzie u stóp 20-metrowej wieży obronnej Mangturm dajemy się skusić na lody.
Port w Lindau jest bardzo malowniczy. Białe łódki i żaglówki kołyszą się leniwie na falujących wodach jeziora. Po drugiej stronie mniej lub bardziej wyraźnie rysują się alpejskie szczyty. Wejścia do portu strzeże urocza latarnia morska na spółkę z pomnikiem Bawarskiego Lwa. Gdy doda się do tego Mangturm z jej szpiczastym dachem i zabytkowy dworzec kolejowy oraz piękne kamienice na nabrzeżu – miasto naprawdę urzeka. Równie przyjemny jest spacer dookoła wyspy – ścieżka prowadzi wysokim brzegiem poprzez park, mijając po drodze świetne punkty widokowe i nabrzeżne baszty i wieże obserwacyjne. Kawałek za zabytkowym budynkiem dawnych koszar odbijamy z nabrzeża i wracamy do centrum miasteczka, lądując na głównej reprezentacyjnej ulicy – Maximilianstrasse. I gdy tak wędrujemy niespiesznie przez miasteczko obserwując jak restauracje i kawiarnie powoli budzą się do życia, Antosia żądli osa, co przynajmniej w jego pamięci zaburza niemal idealny obraz miasta. Z Lindau ruszamy samochodem jadąc drogą 31, wzdłuż brzegu jeziora Bodeńskiego. Bardzo widokowa trasa, urozmaicana licznymi winnicami i wciąż latającymi sterowcami.
Austriackie i szwajcarskie góry po drugiej stronie jeziora, stary ratusz i sterowiec nad katedrą Notre-Dame w Lindau |
Godzinę później zatrzymujemy się w miejscowości Salem, w której planujemy zwiedzić Affenberg – górę małp. Jeszcze zanim spotkamy małpy nie możemy się nadziwić ilości bocianich gniazd na okolicznych budynkach. Nie byliśmy jeszcze nigdy na Mazurach (tak, wiemy – wstyd, obiecujemy poprawę!), ani w Żywkowie (Polska stolica bocianów), natomiast nigdy w życiu nie widzieliśmy jeszcze takiego nagromadzenia bocianów jak tutaj! W budynku obficie porośniętym bluszczem kupujemy wejściówki i wchodzimy na teren parku Affenberg Salem. Jest to mix ogrodu botanicznego, parku leśnego i zoo, którego główną atrakcją jest lesiste wzgórze zamieszkałe przez ponad dwieście makaków berberyjskich. Zwiedzając park dostajemy do ręki solidną porcję popcornu, którą możemy podkarmiać te sympatyczne małpy.
Małpy biegają (tudzież leniwie siedzą) samopas po lesie, a turyści zwiedzający park mogą spacerować wśród nich – nie oddzielają nas żadne kraty. Mamy możliwość podejść naprawdę blisko małp, przy wejściu jednak uczulono nas, by cały czas trzymać dzieci za rękę – małpy są raczej niegroźne, ale nie są do końca przewidywalne, lepiej dmuchać na zimne. Podchodzimy bliżej kilku osobników, na wyprostowanej dłoni podajemy po jednym popcornie. Makaki są jednak już tak przesycone popcornem, że zastanawiają się z dobre pół minuty zanim w końcu, z ociąganiem wyciągną łapę po ten rzekomy przysmak. Dla dzieci obserwacja zwierząt z tak bliska jest fascynującym przeżyciem, a każdorazowe karmienie popcornem wzbudza ogromne emocje.
W Salem jest duża populacja bocianów i jeszcze większa... makaków |
Dla Kacpra i Antka karmienie małp jest wielkim przeżyciem. Dla makaków raczej nie - ociągają się z sięgnięciem po popcorn |
Małpy biegają (tudzież leniwie siedzą) samopas po lesie, a turyści zwiedzający park mogą spacerować wśród nich – nie oddzielają nas żadne kraty. Mamy możliwość podejść naprawdę blisko małp, przy wejściu jednak uczulono nas, by cały czas trzymać dzieci za rękę – małpy są raczej niegroźne, ale nie są do końca przewidywalne, lepiej dmuchać na zimne. Podchodzimy bliżej kilku osobników, na wyprostowanej dłoni podajemy po jednym popcornie. Makaki są jednak już tak przesycone popcornem, że zastanawiają się z dobre pół minuty zanim w końcu, z ociąganiem wyciągną łapę po ten rzekomy przysmak. Dla dzieci obserwacja zwierząt z tak bliska jest fascynującym przeżyciem, a każdorazowe karmienie popcornem wzbudza ogromne emocje.
W parkowych stawach żyje sporo płazów, a na końcu czeka świetna huśtawka |
Poza obserwowaniem małp spacerujemy jeszcze chwilę nad stawami w parku, zjadamy po raz kolejny pyszne spaetzle w parkowej stołówce, dzieci korzystają chwilę z huśtawki i ruszamy w drogę, by po kolejnej godzinie jazdy pomiędzy rozległymi polami i lasami dotrzeć do Bonndorf im Schwarzwald, gdzie czeka na nas wujek Karol – i gdzie zakotwiczymy na tydzień chcąc lepiej poznać atrakcje Czarnego Lasu.
Wielka Wyprawa 2017
Ten wpis jest kolejną opowieścią z cyklu "Wielka Wyprawa", opowiadającego o naszej 25-dniowej podróży po Europie z trójką małych dzieci, którą zrealizowaliśmy w czerwcu i lipcu 2017 roku.
W kolejnych artykułach opowiadamy Wam o naszych przeżyciach, pokazujemy piękne miejsca które odwiedziliśmy i dzielimy się anegdotami o niesamowitej ludzkiej życzliwości, której w trakcie podróży doświadczyliśmy - zarówno od zupełnie przypadkowych ludzi spotkanych po drodze, jak i przede wszystkim od Couchsurferów, dzięki którym ta podróż stała się możliwa (i dzięki którym przez 25 dni mieliśmy dach nad głową).
A oto wszystkie wpisy z cyklu Wielka Wyprawa:
1. Dzień 1 i 2: Szukając krasnoludków we Wrocławiu
2. Dzień 3: Szczeliniec Wielki
3. Dzień 4: Opowieści ze Skalnego Miasta w Adrspachu oraz wałbrzyskie Palmiarnia i Książ
4. Dzień 5: Zoo w Pradze
5. Dzień 6 i 7: Praga z trójką dzieci
6. Dzień 8: Między Pragą, a Schwarzwaldem - część 1. Karlstejn, Walhalla i steki ze strusia
7. Dzień 9 i 10: Między Pragą, a Schwarzwaldem - część 2. Niemieckie przysmaki, miasto-wyspa Lindau nad jeziorem Bodeńskim i Góra Małp
8. Dni 11-16: Tydzień w Schwarzwaldzie i okolicach
9. Dzień 17: Bajkowy Neuschwanstein i wędrówka po Tegelbergu
10. Dzień 18 i 19: Najpiękniejsze miejsca w Austrii: Salzburg i Halstatt
Jeśli podobają się Wam nasze artykuły, zapraszamy do komentowania i udostępnienia ich swoim znajomym - może w ten sposób zainspirujemy kogoś do mniejszych lub większych podróży, które są możliwe również z małymi dziećmi :-)
Zawsze mnie zastanawia, czy w takich miejscach można sobie bezpiecznie popływać. Marzenie zabrać w takie miejsce kajak jednoosobowy i sobie popływać. Skoro tak podróżujecie, to może znacie jakieś fajne miejsca w Polsce, gdzie można miło spędzić czas nad wodą i z takich aktywności skorzystać. W mojej okolicy niestety takich miejsc nie ma za wiele i szukam nowych.
OdpowiedzUsuń